sobota, 5 stycznia 2013

Ubezpiecz kota!

Wczoraj popijając spokojnie kawkę postanowiłam podpytać moją koleżankę (Szwedkę rodowitą) Katrinę jak to jest w tej Szwecji z weterynarzami. Jako posiadaczka dwóch kotek, które w chwili obecnej także noszą status imigranta, pomyślałam sobie...warto wiedzieć. Katrina od razu poinformowała mnie, że najlepiej kupić kotom ubezpieczenie. Ha, ha- pomyślałam. Nawet ja nie mam ubezpieczenia (w sensie prywatnego ubezpieczenia) i w ogóle do ubezpieczeń mam podejście z zasady niechętne i ostrożne. Płacisz przez lata i nic się nie dzieje. Więc właściwie płacisz na darmo. Z drugiej strony akurat wtedy kiedy takiego ubezpieczenia nie posiadałam zwichnęłam sobie rękę i jedyną pomoc finansową w leczeniu jaką ujrzałam był guzik z pętelką. Która opcja jest bardziej opłacalna? Do dzisiaj zadaję sobie to pytanie. Wracając jednak do kotów. Leczenie zwierząt w Polsce także nie należy do tanich, ale przeciętny obywatel jest w stanie udźwignąć taki wydatek bez zbędnego nagięcia budżetu. Oczywiście gorzej gdy zwierze zachoruje przewlekle i poważnie...Ale nie dramatyzujmy. W pierwszej chwili gdy Katrina wspomniała o ubezpieczeniu i o stawce jaką płaci za jednego ze swoich kotów, pomyślałam: ale po co? Co prawda kwota nie jest porażająca, mimo wszystko musisz ją płacić miesięcznie, de facto za nic. Moje koty mieszkają już ze mną jakiś czas i oprócz sezonowych szczepień (których oczywiście ubezpieczenie nie pokrywa) z reguły bywają zdrowe. Pomijam niewydolność oddechową Lei, bo nabyła ją mieszkając w osiedlowej piwnicy, a dzięki mojej i mego lubego interwencji pozbyliśmy się jej na zawsze mam nadzieję...niewydolności, nie kota. W sumie operacja Mii spowodowana wypadającym...mhmm (może nie będę wprowadzać w szczegóły) także generowała pewne koszty. Dwie sterylizacje, niedowład tylnych kończyn, który na szczęście okazał się chorobą kubraczkową (ale za wizytę trzeba było zapłacić), płukanie przewodu nosowego i szereg badań, które należało wykonać celem zdiagnozowania przyczyn niewydolności Lei. Jakby to wszystko pozbierać, to kwo wie, czy nie przekroczylibyśmy kwoty, którą należałoby płacić za ubezpieczenie. No ale to nadal ceny polskie. Porównując z tymi realiami nie ma sensu podejmować decyzji. Zapytałam więc radośnie ile może kosztować wizyta u weterynarza w Sztokholmie, jeżeli kot zachoruje, a nie jest ubezpieczony. I tu wtrąciła się Nina, informując mnie z powagą, że ostatnio jej znajomy musiał zostawić zwierzę na dwie noce w klinice co kosztowało go 14 000 koron!!! (7 tysięcy złotych). W tym momencie spadłam z krzesła (mentalnie, nie dosłownie). Podjęłam także dwie decyzje. Ubezpieczę koty i zostanę weterynarzem.


Mia





Lea

3 komentarze:

  1. ubezpieczaj!to dobra rzecz.też co roku odświeżam ten temat,bo jeszcze moje dwie młodsze się kwalifikują,szkoda,że dziadzio nie...:/ a w Pl od paru lat też dostępne ubezpieczenia dla zwierząt:)

    OdpowiedzUsuń
  2. W Szwecji nie tylko są dostępne. To raczej standard. Trudno się dziwić biorąc pod uwagę regularne ceny w klinikach weterynaryjnych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobno lepiej nie przeliczać zagranicznych cen na złotówki... Coś w tym jest. A o ubezpieczeniu naszej Muszki już myślałam, ale nie wiem za bardzo gdzie i jak. Bo weterynarza mamy fajnego, nie chcemy zmieniać.

    OdpowiedzUsuń