poniedziałek, 17 grudnia 2012

Julmust vs Coca-Cola


Święta Bożego Narodzenia to czas radości, ciepła, spotkań z bliskimi i wspólnej biesiady. A skoro o biesiadach mowa to i o napitku. Jak powszechnie wiadomo każdy naród ma swoje świąteczne tradycje. To właśnie zwyczaje przekazywane z pokolenia na pokolenie budują naszą odrębność kulturową. Oczywiście Szwecja nie stanowi wyjątku w tym temacie. Ja chciałabym się skupić na jednym z nich. Szwedzkiej coli.



Julmust (Swedisch jul "Christmas" and must "soda") to napój gazowany konsumowany w Szwecji w okolicach Świąt Bożego Narodzenia. W ciągu roku jest on praktycznie niedostępny w sklepach, natomiast w grudniu jego spożycie szacuje się w okolicach 45 mln litrów. To całkiem sporo biorąc pod uwagę, iż zaludnienie tego kraju nie sięga nawet 10 mln obywateli (wg danych na październik 2012). Co przyciąga taką rzeszę odbiorców? Ano tradycja właśnie. Julmust wynalazł w 1910 roku Harry Roberts i jego ojciec Robert Roberts. Miała to być bezalkoholowa alternatywa dla piwa. Do dnia dzisiejszego napój ten produkowany jest w Roberts AB w  Örebro, a jego receptura jest pilnie strzeżona. Czy coś Wam to przypomina? 

Julmust vs. Coca Cola

Szwedzka tradycja okazała się być dosyć kłopotliwa dla potężnego amerykańskiego giganta. Sprzedaż popularnej Coca-Coli podobno dramatycznie spada w okresie świątecznym. Żadne kampanie reklamowe nie mogą zmienić tego stanu rzeczy. Rozmawiałam na ten temat z kilkoma Szwedzkimi znajomymi i żadna z osób nie piła i nie zamierza pić w trakcie Świąt Coca-Coli. Z dumą przyznali, że Szwedzkie społeczeństwo bez problemu odpiera marketingowe ataki słynnego koncernu. W odpowiedzi na tę dramatyczną sytuację Coca-cola Sverige wydała swój własny julmust pod nazwą "Bjäre julmust". Niestety zabieg ten nie odniósł większego sukcesu. Przez pewien czas produkt nawet zniknął z rynku, by powrócić w 2011 roku. Czy z sukcesem? Nie sądzę. Szwedzi to naród, który bardzo ceni tradycję i ogromnie przywiązuje się do marki, którą preferuje. I tak jak każdy Szwed ma iPhone, tak każdy Szwed będzie pił oryginalną julmust na Święta Bożego Narodzenia. Rzecz bezdyskusyjna. Szacun dla  kampanii reklamowej, która zmieniłaby ten stan rzeczy.
W innych krajach (także w Polsce) chętni spróbowania słynnego syropu mogą poszukać go w Ikea. Podobno czasami napoje te pojawiają się w sprzedaży. Ale nie jest łatwo trafić taką gratkę! :)
Na koniec moje wrażenia. Z szacunkiem dla całej Szwedzkiej tradycji, ja pięknie podziękuję. Julmust dla mnie to nic innego jak rozwodniony syrop na kaszel, a nazwa na etykiecie Apotek, utwierdza mnie jeszcze mocniej w tym wrażeniu. Ani to zdrowe, ani to smaczne, ani w sumie tanie (choć w Szwecji tanie nie jest prawie nic). Zdecydowanie wolę Coca-Colę i chętnie złamałabym tutejszą tradycję, ale jutro lecę na Święta do Polski i zapewne będę pić nasz rodzimy kompot z suszu. Może w przyszłymroku dokonam bojkotu? Kto wie....


MERRY JULMUST AND A HAPPY NEW YEAR!





źródła: http://en.wikipedia.org oraz wywiady 

niedziela, 16 grudnia 2012

Świąteczne zakupy




Jak co roku Święta Bożego Narodzenia nadchodzą niespodziewanie. Całkowicie zaskakują nas swoją obecnością. Także konieczność kupna świątecznych podarunków wydaje się być czymś zupełnie zdumiewającym. Tych Świąt, choinki i zjazdu rodzinnego nie spodziewa się prawie nikt! No bo jak wytłumaczyć, że prezenty kupujemy w ostatni weekend przed Bożym Narodzeniem? 
Co roku zadaję sobie to pytanie i szczerze mówiąc miałam nadzieję, że zmiana kraju poprawi nieco tę świąteczną sytuację. Ale nie! W Szwecji dzieje się dokładnie tak samo! Pomijam fakt, że Ja we własnej osobie wmieszałam się dzisiaj w dziki tłum okupujący jedną z wielu galerii handlowych w Sztokholmie. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że byłam osobą towarzysząca i wybór terminu nie zależał ode mnie. Na moje nieszczęście jako cel główny dzisiejszego programu obraliśmy sklep z zabawkami. Wybraliśmy Gallerian, bo tam jest jeden z największych. Podobno genialne umysły myślą podobnie. W takim razie Sztokholm zamieszkują sami geniusze, ponieważ miałam wrażenie, że co najmniej połowa miasta właśnie w tym samym momencie i tym samym miejscu wybiera prezenty dla swoich pociech. Swoją drogą, nie wszystkie Szwedzkie dzieci wierzą w Mikołaja. Wnioskuję po tym, że sporo z nich wybierało prezenty razem z rodzicami. Wyobraźcie sobie jaki "gwarek" masował moje uszka.
 Dzisiaj przekonałam się, że powiedzenie "Od nadmiaru głowa boli" jest so true!. Po godzinnym lawirowaniu między półkami z lalkami, klockami lego, rowerkami, pieskami, kotkami, angry birds, cymbałkami, Barbie, Hello Kitti, Justin Bieber (WTF?) i bardzo duże etc.  mieliśmy dosyć. W akcie desperacji chciałam chwycić pierwszą z brzegu lalkę i uciec do kasy, ale wystraszyłam się kolejki :) Z drugiej strony zaczęliśmy się zastanawiać co mała Emi posiada już w swoim zabawkowym arsenale. Lalkę ma. Ale taką co rusza oczami? Tak, taką co rusza oczami. I ma też wózek dla lalki. No to skreślamy wszelkie imitacje niemowlaków z ruszającymi się elementami twarzy. Przez chwile rozważamy Barbie. Ale czy to odpowiednie dla 3 latki? Szybki telefon do rodzicielki i okazuje się, że Barbie to nie dobry pomysł. Może różowy elektryczny keyboard? Za drogi. Swoją uwagę skupiłam na zestawie do lepienia z czegoś, co nie nazywa się plasteliną, ale jest do niej podobne. Doczytaliśmy jednak, że schnie 2 dni. Jakie dziecko będzie czekać dwa dni żeby pobawić się tym co ulepiło? Odpada. Zestaw do rysowania laserem? Od 6 roku życia. Śpiewająca świnia? Rodzice mogliby się obrazić. Zestaw do robienia biżuterii? Może połknąć koraliki. Kucyk Pony? W tej chwili mój towarzysz spojrzał na mnie z wyrazem politowania na twarzy? No co! Ja takie miałam i były fajne. Może małą farmę? Zbyt ryzykowne. Poduszka, z której wychodzi Biedronka, która potem zamienia się w Biedronkę z plecaczkiem, która potem zamienia się w sam plecaczek? Stwierdziliśmy, że nawet dla nas samych to zbyt skomplikowana transformacja. Rozbieganym wzrokiem próbowałam ogarnąć kręcące się wokół dzieciaki. Może jak podglądnę jakie zabawki one wybierają to będę mądrzejsza? Nie. Jednak nie! Najwięcej z nich siedzi przy różowym keyboardzie (patrz wyżej). 
W rezultacie nie kupiliśmy nic. To karkołomne zadanie zostawiliśmy na zupełnie ostatni weekend przed Świętami. Znajdziemy sobie jakiś miły mały sklepik w Polsce i będziemy liczyć na to, że nikt inny nie wpadnie na ten sam pomysł co my. Życzcie Nam szczęścia!











sobota, 15 grudnia 2012

Popsuli Patrika



Coś mnie podkusiło, żeby wyszukać w sieci ekranizację Sagi Camilli  Läckberg  Tym zaszczytnym zadaniem zajęła się szwedzka telewizja publiczna SVT. I ja zupełnie nie wiem czemu tak jest, ale czasem wydaje mi się, że komercja sama w sobie jest ładniejsza. I nie chodzi o to, że lubię ładne, gładkie, różowe, puszyste, słodkie ociekające lukrem postacie. Wręcz przeciwnie. Wolę jeżeli coś jest intrygująco-interesujące, ale do Jasnej Ciasnej, niech to będzie przyjemne dla oka! Gdy 'wyguglałam' sobie gdzie mogę obejrzeć on line pierwszą z części Sagi tj. Księżniczka z lodu, oczom mym ukazała się fotografia, którą możecie zauważyć powyżej. W swej naiwności stwierdziłam, że to zupełnie niedorzeczne i niemożliwe żeby para przedstawiona na zdjęciu była Eriką i Patrikiem...No przecież oni są po prostu za 'brzydcy'. Powtarzając sobie w duchu jak mantrę dosyć abstrakcyjne wytłumaczenie, że to na pewno postaci, które zostaną zamordowane i nie będę ich oglądać zbyt długo, nacisnęłam przycisk PLAY. No i już po kilku minutach dotarła do mnie okrutna prawda. To jednak Erika i Patrik. Moje wyobrażenie na temat bohaterów Sagi, z taką pieczołowitością kreowane w świadomości podczas czytania kolejnych części, własnie legło w gruzach. Patrik, który jawił się jako facet IDEALNY (tak wiem, że takich nie ma, ale w mojej wyobraźni taki właśnie był i basta) okazał się ŁYSY. I to nie tak, że mam coś do łysych. Niektórzy są nawet całkiem fajni. Mój tato na przykład. Ale Patrik? WHY? A Erika? Gdzie ta blond włosa piękność o delikatnych rysach i lekko artystycznym imagu? Ja nie chciałam oglądać Pani Kowalskiej, czy w przypadku Szwecji Pani Svensson...Czy naprawdę przesadzam? Może to płytkie, ale niech takie pozostanie. Ja kcem, żeby bohaterowie książek, które czytam byli w ekranizacjach grani przez 'ładnych' ludzików. A żeby nie być już tak zupełnie powierzchownym dodam, iż gra aktorska też była do bani...Czułam jakbym jadła letni budyń ..Tak właśnie!
Czekam na wersję z Hollywood. Nie sądziłam, że to kiedyś to powiem, ale oni wiedzą jak robić ładne filmy, heh....

piątek, 14 grudnia 2012

Szwecja kryminałem stoi

Stiega Larssona i jego Millenium znają wszyscy więc nie będę odgrzewać kotletów. Za to Camilla Läckberg ma większy potencjał. Głównie dlatego, że żyje, a co za tym idzie może dalej pisać, a jej twórczość nie jest skończona. Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię takich ostateczności. Do dzisiaj nie mogę się pogodzić z tym, że przestali grać "Przyjaciół". Żal mi było pożegnać nawet Harrego Pottera. Choć w przypadku niektórych produkcji, koniec nie wydaje się wcale takim złym pomysłem ... XXXV edycja Tańca z gwiazdami nie budzi we mnie pozytywnych emocji. Ale do rzeczy...Camilla to miła, młoda Szwedka, która po ukończeniu nudnych studiów ekonomicznych w Göteborgu przeniosła się do Sztokholmu celem pracy zarobkowej. I właśnie po jakimś czasie Pani Dyrektor Marketingu otrzymała na gwiazdkę od bliskich kurs pisania kryminałów. Książka, nad którą pracowała na owym kursie to Księżniczka z lodu, pierwsza z części Sagi o Fjällbacka, wydana w Szwecji w 2003 roku. Głowni bohaterowie to pisarka Erika Falck i jej późniejszy "chłopak" Patrik Hedström. Akcja toczy się w malutkim miasteczku o nazwie Fjällbacka. Ponieważ to kryminał nie trudno się domyślić, że kogoś zabito, a głowni bohaterowie starają się dowiedzieć któż to uczynił. Właściwie nie wiem czemu Szwedzkie kryminały wydają mi się bardziej atrakcyjne od np. amerykańskich. Są jakby mocniej realistyczne? Bliższe naszej Polskiej rzeczywistości? Bo w Szwecji też mają zimną zimę? Wiele pytań i ani jednej dobrej odpowiedzi. Ja bym podsumowała, że mają to COŚ. To COŚ mnie uwiodło i przetrzymało tak skutecznie, że w ciągu 3 tygodni przeczytałam wszystkie książki Läckberg. A Fjällbacka? Teraz wręcz obsesyjnie chcę tam pojechać, zwłaszcza, że sprawdziłam na mapie i mieścinka ta położona jest w Gotlandii. Największa wyspa w Szwecji, którą od dawna chcę odwiedzić. Czekam tylko na wiosnę. Nie polecam wycieczek zimą, zanim gdziekolwiek zdążysz dojechać z pewnością będzie już ciemno.
Ja gorąco kibicuję Camilli. Może dlatego, że urzekła mnie jej historia. Jak to z dyrektor marketingu została pisarką... Ileż to odwagi trzeba mieć żeby tak zmienić swoje życie. Kiedy jesteś gospodynią domową i zaczynasz pisać książki Twoje życie także się zmienia. Ale jakoś nie wydaje mi się, że decyzję o porzuceniu obowiązków domowych na rzecz pisarstwa można uznać za odważną. Wyobrażam sobie jednak, że robię karierę w międzynarodowej firmie. Mam stanowisko, zarządzam ludźmi i nieźle zarabiam. Żyje mi się dobrze i nagle bach, idę na kurs pisania kryminałów, rzucam wszystko i zostaję pełnoetatową pisarką. SZACUN. Zawsze będę podziwiać ludzi którzy potrafią zmienić diametralnie swoje życie w każdym jego momencie i pogonić za marzeniami. A im trudniejsza wydaje się ta zmiana, im więcej ryzyka i wysiłku wymaga tym większy wzbudza to we mnie szacunek . I właśnie dlatego gorąco polecam książki Camilli Läckberg, bo to przykład warty naśladowania, a poza tym są po prostu dobre w swoim gatunku.














czwartek, 13 grudnia 2012

Święta Łucja


13 grudnia to ważna data w Szwedzkim kalendarzu. W tym dniu obchodzi się Dzień Św. Łucji. Polacy mają 6 grudnia i przebierają się ze starszych, brodatych Panów w czerwonym szlafroku, czarnych kaloszach i z workiem pełnym zabawek na plecach. Szwedzi natomiast lubią trzynastego grudnia zakładać coś w rodzaju białych koszul nocnych oplecionych w pasie czerwonym sznurkiem. No dobrze.... z reguły to dzieci kultywują  zwyczaj przebierania się, a dorośli jedynie tkliwie pomagają w całym tym procederze. Kupują lub szyją odpowiednie stroje, szykują świeczki oraz wspierają swoje pociechy duchowo. Każdy kto ma dziecko (swoje lub kogoś bliskiego z rodziny) jest więcej niż pewne, że otrzyma zaproszenie do przedszkola lub żłobka na przedstawienie związane z Saint Lucia. Nie wiem, nie byłam, nie widziałam, ale wiem że cała reszta Sztokholmu się na to wybiera. I tak jak w Polskich jasełkach honorowa rola to Matka Boska, tak w Szwedzkim Saint Lucia performance to właśnie rola Łucji jest tą najbardziej pożądaną. Teoretycznie Łucja w przedstawieniu powinna być jedna, jak się jednak zdążyłam już dowiedzieć (prawdopodobnie z powodu ogromnej awersji Szwedów do wszelkich przejawów dyskryminacji), rola ta przypada większej ilości dzieci. Właściwie kto chce zostać Łucją ten może. Również chłopcy mogą być Łucjami. W końcu Szwecja to kraj ogromnych możliwości i tolerancji na wszelkie odstępstwa od normy (no chyba, że mówimy o przepisach, to wtedy tej tolerancji brak). Zastanawiało mnie co jest tak atrakcyjne w byciu Łucją skoro nawet chłopcy pragną przebrać się za tą postać. Otóż....wiadome jest, że każde dziecko ciągnie do zapałek, ogniska, kuchenki i innych ogniopodobnych przedmiotów. Nie dziwi więc fakt, iż noszenie wianka z palących się świeczek na głowie może jawić się młodym Szwedom jako atrakcja warta uwagi. Tak, tak! Wianek ze świeczek! Ciekawi mnie ileż to spalonych blond włosków zostało złożonych w ofierze Świętej Łucji właśnie. A właściwie jaka jest geneza obchodów tego dnia w Szwecji? Podobno chodzi o światło. Imię Łucja wywodzi się z łacińskiego słowa lux, co znaczy światło, dlatego św. Łucja sprawuje pieczę nad granicą pomiędzy światłem i ciemnością. Co za tym idzie akurat żywot tej Świętej budzi największe zainteresowanie w Skandynawii. Oczywiście w Kościele Katolickim także obchodzimy dzień Św. Łucji, jednak w Szwecji obchody te organizowane są  na dużą skalę i związane  silnie z tradycją tego kraju.
Poniżej przedstawiam krótki filmik znaleziony na 'youtube', który wydaje mi się dobrym podsumowaniem całego 'łucjowego" dnia.
Miłego oglądania!



O tak! Glögg, czyli grzane wino rozdawano dzisiaj na stacjach metra. Ale była 8 rano więc jakoś nie miałam ochoty. A pierniczki i szafranowe bułeczki jem już od miesiąca, więc mam już trochę dość ...

środa, 5 grudnia 2012

Snow storm


"Biednemu zawsze wiatr w oczy" jak głosi staropolskie przysłowie. W przypadku Sztokholmu nie ma ono jednak racji bytu. Tutaj wiatr w oczy wieje każdemu i to szczególnie w dniu dzisiejszym. Zaczęło się w nocy i trwało cały dzień. Co dokładnie? Snow storm! Muszę przyznać że chyba takiej burzy śnieżnej w Polsce nie widziałam, a przynajmniej nie pamiętam. Gdy rano wyjrzałam przez okno mym oczom ukazała się "białość" w dosłownym tego słowa znaczeniu. Właściwie nie było widać nic. Oficjalnie dzisiejsza pogoda została sklasyfikowana jako zagrożenie klasy 1 cytuję: 

"Class 1: weather development is expected to involve certain risks to the public and disruption for some social functions."

 Brzmi poważnie. Ale nie myślcie, że jakaś nędzna klasa pierwsza zatrzyma Szwedów w domu! Wszyscy żarliwie ruszyli jak zwykle do swoich codziennych obowiązków. Dzieci do szkół i przedszkoli, a dorośli do pracy. Ja także ruszyłam zatem, skrzętnie opatulona na wszystkie sposoby, co obrazuje zdjęcie poniżej.



Ja-skrzętnie opatulona


Przyznam szczerze, że oprócz  lekkich opóźnień Metra i sporadycznych trudności z poruszaniem się samochodów po mniejszych uliczkach, większych problemów w funkcjonowaniu miasta nie zauważyłam. Większość osób przyszła do pracy na czas, a zamieci, która szalała za oknem nie uraczyli nawet jednym komentarzem. Poczułam się nawet lekko zawstydzona, że ekscytuję się taką marną klasą pierwszą. Pani w sklepie uprzejmie poinformowała mnie, że tego typu zjawiska zdarzają się tutaj często. Wspomniała, że w zeszłym roku było mało śniegu, po czym westchnęła z rozrzewnieniem stwierdzając, że w tym roku zapowiada się ładna zima. Nie mam więcej pytań :)
Droga do domu była dla mnie trudna, ze względu na podeszwy butów łyse jak kolano. Właściwie dojście ze stacji metra pod blok mogę spokojnie zaliczyć jako wymaganą dzienną porcję aktywności fizycznej. Po powrocie do mieszkania odkryłam na naszym tarasie dosyć spory kopczyk usypanego śniegu. Pomyślałam sobie, ze wypuszczę kota i zrobię zdjęcie:

Lea i kopiec śniegu

Właściwie to koniec relacji z mojej pierwszej burzy śnieżnej w Sztokholmie. Wszyscy mamy się dobrze i właściwie to ciekawe doświadczenie było...








poniedziałek, 3 grudnia 2012

Gdy zgasną światła


To, na co czekałam z pewną dozą nieśmiałości, przeplatanej ciekawością i podszytej strachem, wreszcie nastąpiło. O czym mowa? O szwedzkiej zimie. W dniu dzisiejszym na zewnątrz panuje temperatura 20 stopni poniżej zera. Jest tak zimno, że klamka w drzwiach wejściowych do mieszkania jest upiornie lodowata. Mówię tutaj o klamce od wewnętrznej strony drzwi. Myślę, że to pewnego rodzaju symboliczny sygnał ostrzegawczy, który pojawia się w ostatniej chwili przed wyjściem, po to by uzmysłowić nam, że opuszczenie mieszkania wiąże się z  ogromnym ryzykiem. Ja jednak pewne obowiązki mam, a co za tym idzie rano dzielnie wyruszyłam do pracy. Po wyjściu z mieszkania mym oczom ukazał się przepiękny widok! Cały świat oszroniony! Śniegiem oblepione było dosłownie wszystko. Żadnego błota, chlapy czy kałuży, które zazwyczaj zadają kłam wszelkim hasłom reklamowym naszych zimowych butów. Jedyne 100 % nieprzemakalne obuwie jakie znam to ciągle tylko i jedynie kalosze. Ale ten problem już mnie nie dotyczy, bo szwedzka zima sprawia, że zamarza dosłownie wszystko. Po chwili patrzenia miałam wrażenie, że również moje gałki oczne. Doszłam jednak do wniosku, że moje oczy „żyją” i patrzą nadal i odetchnęłam z ulgą wypuszczając z ust ogromny obłok pary. 
        Ruszyłam w drogę i jedną z pierwszych obserwacji, które poczyniłam, to fakt, iż chodniki są posypane żwirem. Nie piaskiem ani solą, ale grubym czarnym żwirem. Pomyślałam, że to dziwne, no ale przecież Szwedzi wiedzą co robią, prawda? Nie jedną zimę „przeżyli”, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przynajmniej moje buty nie będą ulegać rozkładowi pod wpływem żrącego działania soli. Zadowolona z odkrycia tego faktu, postanowiłam przejść na drugą stronę ulicy. Wtem moim podeszwom ukazał się LÓD. Nastąpiło potężne zachwianie równowagi. Machając gwałtownie rękoma próbowałam uzyskać tzw. status quo, co też po chwili na szczęście dla moich innych części ciała, udało się. Skąd ten lód? Oczywiście pytania nie należy odczytywać dosłownie…Chodziło tu raczej o ogólny obraz sytuacji, związany z porównaniem kondycji chodnika z tą na jezdni. Otóż póki co nie napotkałam ulicy, która byłaby posypana żwirem, piaskiem, solą czy jakąkolwiek inna substancją ułatwiającą korzystanie z jej powierzchni. Po głębszej analizie doszłam do wniosku, że może żwir odpryskiwałby i niszczył samochody. W sumie rozumiem, że rząd szwedzki mógłby sobie nie poradzić z dużą ilością pozwów o odszkodowanie od swoich obywateli, w związku z tym milcząco zaakceptowałam sytuację, powtarzając w myślach jak mantrę: uważaj gdy wchodzisz na jezdnię!   
      Druga poczyniona przeze mnie obserwacja to, rowery pokryte śniegiem. Jest ich całe mnóstwo! Gdzie poszanowanie dla swojej własności? Nie wiem. Ale najwyraźniej trzymanie rowerów zimą przypiętych do stojaka na zewnątrz to w Sztokholmie całkiem powszechna sprawa. Mój rower stoi jednak bezpiecznie w ciepłym mieszkanku, co za tym idzie stwierdzam, ”co kraj to obyczaj” i kończę ten wątek z lekkim szokiem.
      Kolejna sprawa to zupełnie swobodny ruch uliczny. Zasada „zima zaskoczyła drogowców” w Szwecji nie ma racji bytu. Nie zauważyłam żadnych, ale to żadnych utrudnień z powodu śniegu i lodu na ulicach. Opony w samochodach zostały wymienione na zimowe już spory czas temu i pewnie ten fakt ma duże znaczenie dla sprawnej mobilności zmotoryzowanych mieszkańców. Ta sytuacja obrazuje  stosunek Szwedów do zasad i ich ogromną świadomość społeczną. Nikt nie czeka do ostatniej chwili, a także nie próbuje przetrzymać mrozów na oponach letnich z myślą „jakoś to będzie”. Poza tym istnieje przecież metro. Komu a zimno, ma kłopoty z autem czy wyjechaniem z podjazdu może całkiem sprawnie dostać się do pracy komunikacją publiczną.
     Na dzisiaj już koniec zimowych obserwacji, bo co za dużo to niezdrowo. Na pewno jednak wrócę jeszcze nie raz do tego wątku. Reasumując zima w Szwecji póki co wygląda przepięknie, wymaga noszenia bardzo ciepłej kurtki oraz najwyraźniej kompletnie nie paraliżuje mieszkańców miasta. Mało tego, Szwedzi wydają się zachwyceni, bo biały puszysty śnieg, który radośnie iskrzy w promieniach słońca to krajobraz nastrajający pozytywnie, w przeciwieństwie do buro szarej i smutnej listopadowej pogody. Idąc tym tropem, Ja też cieszę się z mroźnej i śnieżnej pogody i modlę się w duchu, żeby włączyli już prąd, który zniknął z całego osiedla jakieś 3 godziny temu. Jest to dosyć istotne, gdyż jak zdążyłam zauważyć w szwedzkich mieszkaniach wszystko jest zależne od prądu. Ogrzewanie, ciepła woda, kuchenka no i oczywiście Internet. Jeżeli jednak czytacie właśnie tego posta to znaczy, że wszystko dobrze się skończyło i właśnie popijam sobie gorącą herbatę w ciepłym mieszkanku i zapewne niedawno skończyłam zajadać przepyszny obiad…I kto śmie twierdzić, że w prawdziwym życiu nie ma happy endów? J






sobota, 17 listopada 2012

Jesienne trendy

Nadeszła jesień, a wraz z nią deszcze, chłody i ciepłe swetry...Krótkie szorty czas schować do szafy, a zamiast nich założyć cieplejsze legginsy czy dżinsy. Temperatury o tej porze roku oscylują między 5-17 stopni Celsjusza. Słońce zdarza się okazjonalnie. Często nad głowami gnieżdżą się gęste i ciemne chmury. Ogólnie rzecz ujmując Szwecja szykuje się powoli do snu zimowego. Biorąc pod uwagę, iż podobno w grudniu dzień kończy się mniej więcej o godzinie drugiej, pomysł zapadnięcia w zimowy letarg wcale nie wydaje się taki znów abstrakcyjny. Naturalną koleją rzeczy moda na ulicach ulega zmianom. Tak jak w poprzednim poście postaram się zarysować pewne ogólne zjawiska, które zaobserwowałam na ulicach.

Pierwszą i najważniejszą częścią garderoby w okresie jesiennym, a także zimowym są swetry.  Najlepszy wariant to luźne i długie tzw. oversize. Jeżeli chodzi o kolorystykę to właściwie przeważają albo kolory stonowane albo skandynawskie wzory.

D&G


Lindex





Do swetrów "oversize" Panie zakładają najczęściej tzw. rurki. Mogą być to dżinsy lub spodnie z innego materiału. Grunt żeby zwężały się do dołu. 

Lindex


Drugim popularnym trendem są legginsy. Najatrakcyjniejsze wzory w tym sezonie to kolorowe abstrakcje, kwiaty czy skandynawskie motywy.

H&M

H&M


H&M

Nakrycie wierzchnie czyli płaszcz lub kurtka to rzecz oczywiście bardzo ważna. Zwłaszcza gdy zawieje zimny wiatr od morza. W Sztokholmie królują kurtki militarne. Zgniło zielony kolor, luźny krój, często podwinięte rękawy. Kurtkę tą nosimy gdy nie ma jeszcze minusowych temperatur. 

(clockwise from upper left) Army Jacket by Urban Outfitters, Waterproof Jacket by Nordstroms, Army Jacket by ASOS, Army Moto Jacket by Urban Outfitters


Nordstroms



Jeżeli chodzi o buty, to trendy jesienne zdominowały dwa style. Buty w stylu militarnym i Huntery (kalosze). Te pierwsze możemy obserwować w różnych wariantach. Począwszy od prawdziwych "glanów" firmy Martens, skończywszy na wszelkich tego typu produkcjach imitujących prawdziwe buty wojskowe.
ECCO

ECCO

Dr Martens


Huntery natomiast znakomicie nadają się na deszczowe dni, które w Szwecji pojawiają się dosyć często.





Na koniec nieodzowny dodatek do butów jesienią i zimą, czyli ciepłe skarpety lub getry, obowiązkowo wystające troszkę ponad linię buta.





No i jeszcze "drobna" niespodzianka :) Przyznam szczerze, że w żadnym innym miejscu nie widziałam tego typu outfitu jaki spotkałam w sztokholmskim metro. W pierwszej chwili pomyślałam, że być może ta urocza szwedka zapomniała przebrać pidżamę...ale nie. Kilka dni później spotkałam się z czymś podobnym przy Medborgarplatsen, a także w szwedzkim odpowiedniku Decathlona, Stadium. Wisiały sobie radośnie na wieszakach i kusiły potencjalnych klientów. O czym mowa? Zerknijcie na zdjęcie poniżej :)



Tak! I właśnie tak się chodzi po ulicach! 


Niniejszym prezentację szwedzkich trendów jesiennych w sezonie 2012 uznaję za zakończoną. Czekam na mroźną zimę. Z ciekawością będę obserwować jak praktyczne, a jednocześnie designerskie Szwedki poradzą sobie z prawdziwymi mrozami. Brrrr




niedziela, 11 listopada 2012

"Szwedzki stajl"

Moje kolejne posty dotyczyć będą mody. "Szwedzki stajl", choć otwarty na nowinki i trendy obowiązujące w innych częściach Europy, rządzi się swoimi prawami. Gdybym miała określić skandynawski sposób ubierania się w trzech słowach byłyby to:
-prostota
-wygoda
-naturalność.
To co mnie urzeka gdy rozglądam się na ulicach lub w metro to fakt, iż Szwedzi sprawiają wrażenie jakby nieszczególnie przywiązywali wagę do takiej materii jak moda. Preferują przede wszystkim wygodę, naturalne tkaniny i styl casual. Mimo wszystko patrząc na całokształt mam wrażenie, że pomimo pewnego nonszalanckiego podejścia do tematu, tak naprawdę wszystko tworzy zgrabną i miłą dla oka całość. Jak oni to robią? Mówiąc szczerze, na razie nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie czy to celowo czy tak im wychodzi "przez przypadek". Ale będę obserwować nadal i na pewno nie jeden raz znajdzie się na moim blogu update w kwestii "szwedkiego stajlu". Dodam także, iż oczywiście moje obserwacje i trendy przedstawione w postach mają charakter ogólny. W każdym kraju można zaobserwować jakiś wspólny mianownik i o takim właśnie chcę pisać. A, że zdarzają się odstępstwa od tego... tym lepiej. Przynajmniej jest ciekawie :) Dzisiejszy post dotyczy mody letniej... Poniżej przedstawiam "look', który obserwowałam nad wyraz często podczas sezonu ciepłego.

Summer Time

Podstawowym elementem garderoby na ciepłe letnie dni są krótkie dżinsowe szorty. Zaznaczam jednak, że szorty muszą być naprawdę krótkie, a dni niekoniecznie muszą być takie ciepłe. Dopóki nie ma odmrożeń Szwedki dzielnie znoszą wszelkie wahania temperatur i chętnie pokazują czasem zsiniałe z zimna, ale jednak gołe nogi.





H&M

Górę dobieramy już według naszego uznania i z reguły są to wygodne i luźne topy lub t-shirty. Pod żadnym pozorem nie możemy zasłonić szortów, także długie tuniki zdecydowanie odpadają. Nie przesadzamy też z kolorystyką, wściekły róż czy neonowy zielony raczej ciężko spotkać na ulicach. Przeważają kolory spokojne i naturalne. Najbardziej spotykanym jest biel.


Lindex


Jeżeli chodzi o obuwie to tutaj sprawa jest prosta. Trampki firmy Converse (w szczególności białe) zdecydowanie królują na ulicach w sezonie wiosenno-letnio-wczesnojesiennym. Noszą je zarówno Panie jak i Panowie i im bardziej sfatygowane i brudne tym lepiej. Ja załączam jednak zdjęcie "brand new".


Converse

Gdy zawieje chłodny wiaterek znad morza możemy narzucić na siebie np. flanelową lub dżinsową koszulę bądź dżinsową kurteczkę.


River Island

River Island

River Island


 Reszta to już kwestia dodatków, jednak należy pamiętać, że Szwedki z pewnością nie chodzą obwieszone złotem i preferują raczej minimalizm.

I nie zapominajmy o czerwonej szmince. Panie w tej części Europy raczej nie malują się zbyt często. Naturalizm manifestowany jest tutaj naprawdę na wszelkie możliwe sposoby. A jednak ... Wściekła czerwona szminka i mocno podkreślone czarną kredką oczy to zdecydowanie domena młodych panien. Począwszy od gimnazjum, skończywszy na studentkach. W tej grupie wiekowej zdecydowanie częściej zaobserwujemy mocniejszy makijaż. Mhmmm zazwyczaj trend ten zanika, gdy "swedish girls" zakładają rodziny.

W następnym poście moda jesienna :)




piątek, 9 listopada 2012

Jezioro Flaten


Jedną z pierwszych wycieczek, które odbyłam zaraz po przeprowadzce do Sztokholmu, był rekonesans rowerowy nad Jeziorem Flaten. Leży ono w południowej części miasta, tuż obok dzielnicy Skarpnäck, w której obecnie zamieszkuję. Właściwie miejsce to odkryliśmy przypadkowo. Korzystając z google mapy na smartphonie obraliśmy azymut: najbliższy zbiornik wodny. Był środek lata i piękna słoneczna pogoda więc perspektywa znalezienia "plaży" wydawała nam się bardzo atrakcyjna. Po niecałych 10 minutach jazdy dotarliśmy nad jezioro i od razu wkroczyliśmy w sam środek całej infrastruktury rekreacyjnej oraz masy plażowiczów. Mimo tłumów Flaten od razu mi się spodobało. Ponieważ jednak cel był jasny tj. rozeznać się w okolicy, ruszyliśmy rowerami wzdłuż jeziora. Po raz kolejny zaskoczył mnie stosunek Szwedów do natury oraz ich odpowiedzialne zachowanie w przestrzeni publicznej, a także zmysł organizacyjny. Podczas całej wycieczki nie znalazłam ani jednego papierka, butelki czy nawet psiej "kupki". A mijało nas mnóstwo osób uprawiających jogging, nordick walking, jeżdżących na rowerze czy zwyczajnie spacerujących. Zresztą to kolejna obserwacja jaką poczyniłam. Ilość osób uprawiających sport na metr kwadratowy jest zdecydowanie większa niż w Polsce.
Wracając jednak do jeziora...trzeba przyznać, że cała okolica jest po prostu przepiękna. Flaten otaczają lasy i skały, a teren jest zróżnicowany, dlatego w niektórych miejscach można obserwować cudowne widoki ze skalnych skarp czy urwisk. Chwilami czułam się jak w górach. Powietrze czyste i ostre, błękit wody mieszał się szarością skał i zielenią lasu. Wzdłuż ścieżek  jagody, borówki i co najważniejsze owoce nadal pozostawały na krzaczku, a nie w słoiku Pani Zdzisi, przy drodze ekspresowej na Warszawę, która dorabia do emerytury sprzedając owoce kierowcom. To co mnie jednak urzekło najbardziej to małe mola i pomosty, które co jakiś czas pojawiały się na naszej drodze. Często ukryte w zaroślach, pozwalały na chwilę intymnej kontemplacji, wyciszenia i przyjemnej samotności. Dla bardziej aktywnych Flaten proponuje pływanie, kajaki czy inne łódki, rowery wodne oraz łowienie ryb. Przy głównych plażach znajdują się oczywiście place zabaw dla dzieci, a także wydzielone brodziki. Nadal nie mogę się temu pozytywnie nadziwić. W Szwecji dziecko traktuje się jako pełnoprawnego obywatela, który ma takie sam prawa i głos jak dorośli. Co za tym idzie przestrzeń publiczna, restauracje, kina, muzea, parki rozrywki, dosłownie wszystko dostosowane jest w taki sposób żeby dziecko mogło uczestniczyć i korzystać na równi z rodzicem. No i mała ciekawostka, która mnie dosłownie rozczuliła... Na głównej plaży  było specjalne zejście do wody dla osób niepełnosprawnych i wyznaczone miejsce do kąpieli....
Reasumując Flaten z pewnością warto odwiedzić. Radziłabym jednak nie ograniczać się do głównej plaży, a zaszyć trochę głębiej. Pozwolić sobie na zagubienie się pośród bujnej zieleni i odnaleźć swoje własne ulubione molo, na którym nikt nam nie będzie przeszkadzać.