poniedziałek, 27 maja 2013

A Svensson milczy



Minął tydzień od kiedy w Sztokholmie rozpoczęły się zamieszki. Sytuacja powoli się normuje i w tej chwili dochodzi już jedynie do sporadycznych incydentów. Nie wiadomo czy to z powodu intensywnych opadów deszczu, które nawiedziły Sztokholm w niedzielę czy z powodu coraz liczniejszych patroli obywatelskich, które włączały się każdej nocy do pilnowania porządku na ulicach? A może po prostu młodzież znudziła się takim sposobem spędzania czasu? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ale zakładam, że wszystko po trochu miało wpływ na obecny stan rzeczy.
Myślę, że teraz powoli i na spokojnie można się przyjrzeć temu co się stało i spróbować wyciągnąć jakieś wnioski. Rozpocząć dyskusję. Sęk w tym, że ilekroć próbowałam napomknąć coś w temacie zamieszek znajomi mi Szwedzi nabierali wody w usta. Na początku myślałam, że może tylko mi się wydaje, ale z czasem nabrałam przekonania, że to nie żaden zbieg okoliczności. Nie do końca wiem jak sobie radzić w takiej sytuacji. Przyzwyczajona jestem do tego, że wraz z moimi polskimi znajomymi dyskutujemy na każdy możliwy temat. Z charakteru natomiast, jestem osobą, która raczej mówi co myśli. To oczywiście nie zawsze i nie w każdej sytuacji jest wskazane, ale cóż począć. Ciekawa reakcji Szwedów na ostatnie wydarzenia postanowiłam przeprowadzić mini ankietę w biurze, w którym pracuję. Pytanie dotyczyło tego które dzielnice w Sztokholmie mają dobrą, a które złą reputację. Zgadniecie jak większość odpowiadała? Otóż moi drodzy, wszystkie dzielnice są zajebiste. Sztokholm cały jest piękny i w ogóle nigdzie nie ma żadnych problemów. Dodatkowo nie pytając się w ogóle o to, dowiedziałam się, że wiele osób u mnie w biurze lubi mieszkać w dzielnicach, w których jest mix kulturowy. Ciekawe, nieprawdaż? Gdy podczas przerwy kawowej zagadałam w stylu: "Myślałam, że gorącym tematem przy kawie będą ostatnie zamieszki w mieście...", otrzymałam dosyć dosadną odpowiedź: "Staramy się unikać tego tematu". Moje pytanie brzmi, dlaczego??? Co jest takiego w tym społeczeństwie, że brak im woli (a może odwagi?) do rozmawiania o trudnych tematach? Dlaczego rozmowy w biurach czy na ulicach muszą zawsze dotyczyć pogody albo tego jak spędziło się weekend?
Jest jeden Szwed, który mam wrażenie, jest bardziej otwarty na rozmowę, niż reszta znanych mi osób. Magnus na moje pytanie: "Jakich tematów powinnam unikać w rozmowie ze Szwedami?", wymienił trzy główne:
-kwestia równości płci
-rasizm i dyskryminacja
-narzekanie na Szwecję
Pomijam fakt, iż popełniłam już wszystkie te faux pas i to razy kilka, ale śmiem twierdzić, że....
...uderz w stół, a nożyce się odezwą. Może fakt, iż o pewnych rzeczach się nie rozmawia, lecz zamiata się je pod dywan sprawia, że jedynym sposobem na zwrócenie uwagi na problem jest właśnie przemoc? Czy to jednak nie błędne koło? 
O przyczynach zamieszek i mojej ocenie tej sytuacji już niedługo, w kolejnym poście...

piątek, 24 maja 2013

Patrole obywatelskie-runda 3.


Zamieszki w Sztokholmie



Photo: Johan Nilsson/Scanpix

Właśnie minęła kolejna, piąta noc zamieszek w Sztokholmie. Ponieważ w polskich mediach można było znaleźć jedynie niewielką wzmiankę na ten temat, postanowiłam przybliżyć wam nieco sytuację, z punktu widzenia mieszkańca Sztokholmu. Co prawda nie byłam w centrum wydarzeń. I choć moja dzielnica, Skarpnäck, także jest wymieniana jako obszar dotknięty zamieszkami, ja nie zauważyłam żadnych oznak niepokoju. Być może  dlatego, że mieszkam na obrzeżach, gdzie nie spotyka się, aż tak wielu imigrantów. A być może dlatego, że w mojej dzielnicy zamieszki ograniczyły się jedynie do drobnych incydentów. Postaram się jednak napisać wam coś więcej niż podają w polskich gazetach. Mój obraz ostatnich wydarzeń, który powstał na podstawie rozmów ze znajomymi mieszkańcami Sztokholmu i materiałów ze szwedzkiej edycji internetowej gazety The Local.
Media donoszą, że przyczyną powstania całej tej sytuacji był incydent z zeszłego tygodnia, kiedy to Policja zastrzeliła 69 letniego mężczyznę, który groził im maczetą. Pech chciał, że ów mężczyzna był imigrantem, co stało się swoistym pretekstem do wyjścia na ulice młodych przedstawicieli takich krajów jak np. Somalia. To w wielu przypadkach ciemnoskórzy mieszkańcy miasta, który wylewają swoją frustrację z powodu poczucia dyskryminacji ze strony szwedzkiego społeczeństwa i aparatu państwowego.

Walki zaczęły się w niedzielną noc, kiedy to w dzielnicy Husby spalono ponad 100 samochodów i zaatakowano kamieniami policjantów, którzy starali się interweniować. Sytuacji nie udało się uspokoić w żaden sposób, być może dlatego, że według jednego z lokalnych działaczy młodzieżowych niektórzy mundurowi używali obraźliwych epitetów w kierunku czarnoskórych imigrantów. Nazywali ich miedzy innymi ‘małpami’. To podobno rozsierdziło tłum i o opanowaniu sytuacji nie było już mowy. Kolejnej nocy zamieszki zaczęły rozprzestrzeniać  się w innych dzielnicach takich jak Rinkeby, Skarpnäck, Norsborg, Kista, Fittja, Bredäng, Flemingsberg, Edsberg, Jakorsberg i Tensta. W każdym miejscu schemat był podobny. Młodzi ludzie podpalali samochody, rzucali kamieniami w policję, dewastowała sklepy i mienie publiczne. Kilku policjantów zostało dosyć poważnie rannych.  Nie widać było żadnych oznak jakoby sytuacja miała ulec poprawie. Atmosfera miedzy mundurowymi, a imigrantami była bardzo napięta. W tym momencie mieszkańcy Jakorsberg zdecydowali się wkroczyć i zadbać o swoją dzielnicę. Umówili się by wspólnie patrolować ulice w okolicy. W nocy. W ten sposób chcieli dać znać wandalom, że nie akceptują przemocy i agresji oraz pomóc policji w powstrzymaniu tej sytuacji. Mój kolega Magnus to mieszkaniec Jakorsberg. On i jego rodzina także patrolują ulice. Z tego co widziałam, na FB powstał nawet specjalny fun page, na którym mieszkańcy dyskutują o tym co się dzieje i umawiają się na kolejne patrole. Pomimo, iż wielu spędza noc na ulicach, następnego dnia jak zwykle idą do pracy i starają się normalnie funkcjonować. Właściciele okolicznych sklepów i kawiarni zdecydowali się pozostawić je otwarte w ciągu nocy i udostępniać patrolującym darmowe napoje, typu kawa, woda  czy herbata. Zapytałam Magnusa czy nie boi się gdy jego siostra wychodzi w nocy na ulicę. Powiedział, że to twarda dziewczyna i że muszą coś zrobić żeby okazać jedność, bo tylko w jedności jest siła. Zapytałam, co zrobią gdy spotkają jakąś agresywną grupę, która  podpala samochód. Zatrzymamy ich. Ale jak? Jeżeli zaczną rzucać kamieniami, staniemy miedzy nimi, a policjantami. Powiedziałam, że to przecież szaleństwo. To zadanie służb mundurowych i nikt im nie da gwarancji, że napastnicy przestaną tymi kamieniami rzucać. Magnus stwierdził, że zdaje sobie z tego sprawę, ale trzeba coś zrobić, żeby pokazać jedność z Policją, która jest o wszystko obwiniana, żeby to wszystko zakończyć. Muszę  przyznać, że pierwszy raz spotkałam się z tego rodzaju solidarnością.  A także z taką odwagą zwykłych obywateli, którym naprawdę zależy na ich otoczeniu i zwyczajnie nie mogą patrzeć spokojnie, gdy ktoś je dewastuje. Następnego dnia zauważyłam na FB komunikat komisariatu Policji w Jarfala. To były podziękowania dla mieszkańców za ich pomoc. Od razu posypało się mnóstwo pozytywnych komentarzy. Ludzie dziękowali sobie wzajemnie i motywowali się do dalszego działania. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Patrole trwają nadal, bo też niestety sytuacja się nie uspokoiła. Czwartej nocy zaatakowano strażaków, którzy próbowali ugasić pożar. Furorę w sieci robi list otwarty jednego ze strażaków, który pisze o tym, że on także chce wrócić bezpiecznie do swoich dzieci, chce wykonywać tylko swoją pracę i pomimo tego co się wydarzyło, on nadal będzie pomagał, gdy zajdzie taka potrzeba.  „Pomogę Tobie gdy będziesz w niebezpieczeństwie, pomimo, że rzucałeś we mnie kamieniem.” To zdanie krąży w sieci, a strażaka wybrano człowiekiem tygodnia. Minęła piąta noc i znowu płonęły auta. Niestety oprócz samochodów zapłonęły też szkoły i przedszkola. W Tensta i Kista dzieci nie pójdą w najbliższym czasie na zajęcia. Dlaczego Sztokholm płonie? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w kolejnym poście…

Photo: Johan Nilsson/Scanpix

Photo: Johan Nilsson/Scanpix

Photo: Fredrik Sandberg/Scanpix





wtorek, 21 maja 2013

Krótka rzecz o krytykowaniu


Mądre przysłowie mówi, że podróże kształcą. Myślę, że tym bardziej rozwijamy się zmieniając miejsce zamieszkania, szczególnie jeżeli wiąże się to ze zmianą kraju. Kiedyś byłam pełna obaw przed tego typu krokami. Przywiązana do swojego ukochanego Wrocławia nie wyobrażałam sobie siebie w jakimkolwiek innym miejscu. Do czasu gdy moja frustracja związana z brakiem perspektyw finansowych na przyszłość zmusiła mój umysł do otwarcia się na NOWE. Spakowałam dobytek mojego 29-letniego życia i podjęłam wyzwanie wyprowadzając się do Sztokholmu. Mija właśnie dziesięć miesięcy odkąd pojawiłam się w Szwecji na stałe. Czas zleciał niesamowicie szybko, a jednocześnie odnoszę wrażenie jakbym mieszkała tu co najmniej kilka lat. Jest już moja ulica, moje biuro, moi sąsiedzi, mój sklep, w którym zazwyczaj robię zakupy. Po takim czasie pierwszy zachwyt już opadł i osadziła się na nim warstwa wątpliwości, czasem nawet lekkiej złości. Przecieram oczy i widzę ten piękny kraj zarówno z jego najlepszej strony jak i tej gorszej, o której się tak głośno nie mówi. To normalne. Tak jak każda osoba ma swoje wady i zalety tak i każdy kraj, czy w tym przypadku społeczeństwo. Mijają dni, a ty poznajesz coraz więcej, zauważasz to co niezauważalne dla zwykłego podróżnika. Zaczynasz porównywać do swojej ukochanej Polski. To nieuniknione. Począwszy od cen, a skończywszy na systemie opieki zdrowotnej czy zwyczajach na Boże Narodzenie. Podobieństw jest wiele, lecz jeszcze więcej różnic. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. To, czego nauczyłam się w Polsce, przyniosłam ze sobą i dzielę się z innymi ludźmi. W zamian uczę się tego, co najlepsze w Szwecji. Pewnego spokoju, kultury osobistej, życzliwości. Mogłabym wymieniać wiele. Jeżeli zachowam otwarty umysł, to moje "polskie wady" przepracuję i sprawię, że znikną. W ich miejsce natomiast zaimplementuje te wszystkie szwedzkie walory, które uważam za cechy wartościowe, z punktu widzenia charakteru człowieka. Oczywiście to wszystko pięknie brzmi gdy o tym piszę, a w rzeczywistości jednak wymaga lat ciężkiej pracy. Ale właśnie dlatego podróże kształcą. Stojąc w miejscu masz tylko jeden punkt widzenia. Ponieważ tylko to znasz, wydaje ci się, że to jedyna słuszna droga. Tak nie musi być. Im więcej punktów widzenia złapiesz w swoim życiu, tym bardziej cię to wzbogaci. Jeśli tylko będziesz mieć na to ochotę.
Czemu napisałam taki refleksyjno-patetyczny wpis? Wszystko zaczęło się od dzisiejszej przerwy kawowej w biurze. Rozmawialiśmy na temat Eurowizji (jak wspomniałam w poprzednim wpisie, to narodowy sport szwedzki, więc nie dziwi fakt, iż każdy pyta się czy oglądałaś i jak ci się podobało). Ja należę do osób, które raczej wypowiadają głośno swoje opinie. Prawdopodobnie muszę się nauczyć jeszcze sporo dyplomacji w tym zakresie, ale mimo wszystko uważam to za moją zaletę. Otóż najwyraźniej nie zawsze jest to postrzegane w ten sam sposób przez resztę towarzystwa. Moment, w którym twarze twoich koleżanek i kolegów zastygają z wymuszonym uśmiechem i następuje okrutna cisza, chwilę po tym gdy powiedziałaś, że właściwie to nie podoba ci się Eurowizja, piosenki były do bani i nie rozumiesz kompletnie tego fenomenu-bezcenny. I właściwie w tym momencie powinnam skończyć moją tyradę. Ale nie....Ja brnęłam dalej, opisując jak dziwi mnie, że szwedzkie społeczeństwo tak wiele rzeczy robi tak samo. "Wszyscy" noszą białe conversy, mają iphony, jeżdżą volvo i oglądają Eurowizję. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Zero indywidualizmu. No i nastała cisza. Nie będę wam opowiadać jak żenująco próbowałam naprawić tą sytuację. Kolejne komentarze na temat różnic kulturowych, wadach i zaletach każdego społeczeństwa,  że to właściwie bardzo ciekawe. A Polacy to w ogóle mają tyyyyyle wad.... A z kolei Szwedzi są ogromnie życzliwi i grzeczni. Ble ble ble.  Nic to nie dało. Zostałam chwilowym wyrzutkiem, a kawa nie smakowała już tak samo. Sytuacja ta zmusiła mnie jednak do refleksji na temat pewnej otwartości na krytykę. W kontekście indywidualnym jak i grupowym. Sama krytyki nie znoszę, jeżeli dotyka mnie osobiście lub moich bliskich. Myślę, że większość ludzi ma podobnie. Tylko niektórzy mają poker face, a innych szlag trafia. Zastanawiam się jednak czy jako Polka zareagowałabym podobnie, gdyby Szwed wypowiadał się niekoniecznie pozytywnie o moim kraju? Gdzie leży granica tolerancji? I czy powinniśmy się za wszystko obrażać? W końcu mam prawo powiedzieć, że nie lubię Eurowizji i uważam ją za konkurs słaby muzycznie. Obserwacje na temat tego, iż Szwedzi tłumnie podążają za trendami są faktem. Wystarczy policzyć ile białych conversów spotkasz na swojej drodze w ciągu minuty w metrze.  I to nie tylko moja opinia. Wielu znanych mi obcokrajowców poczyniło podobną obserwację. Wydaje się jednak, że Szwedzkie społeczeństwo wyjątkowo nie radzi sobie z krytyką, nawet jeżeli dotyczy ona tak z pozoru banalnych rzeczy, jak trampki. Kraj, który na zewnątrz wydaje się być niezmiernie tolerancyjny ma także swoją drugą, wrażliwszą twarz. Nie ma tutaj krzykaczy. Nie widzę też hejterów. Ale nie widzę, też prawdy i szczerości w rozmowach i kontaktach międzyludzkich.   Jest miło i przyjemnie, ale czasem też niezmiernie nudno. Cieszę się, że taka sytuacja jak dzisiaj miała miejsce. Będę o niej pamiętać, za każdym razem, gdy usłyszę krytykę w kierunku moim, kogoś lub czegoś, co jest mi bliskie. No bo jak mamy się kształcić i niwelować nasze wady jeżeli nie chcemy o nich słuchać? 
A jak Wy znosicie krytykę?

poniedziałek, 20 maja 2013

Eurowizja-jedyny słuszny wybór.

Photographer: Sander Hesterman (EBU)
W sobotę zakończył się finał 58 Konkursu Piosenki Eurowizji, który w tym roku odbywał się w  Malmö. Dlaczego o tym piszę? Pewnie dlatego, że pomimo wszelkich zarzekań i oporów, które stanowczo i głośno wypowiadałam, ku zgorszeniu moich szwedzkich koleżanek i kolegów, zrobiłam to! Zasiadłam grzecznie do telewizora razem z grupą znajomych i oglądnęłam ten wątpliwej, moim zdaniem, jakości konkurs od deski do deski. Swojej opinii nie zmieniłam. Nadal uważam, że poziom muzyczny tego festiwalu jest dosyć słaby. Dodatkowo nie gustuję w tego typu muzyce. Jednak dziwnym trafem istnieje on od ponad 50 lat i nadal cieszy się ogromną popularnością,  szczególnie w Szwecji. Większość Szwedów, których znam śledzi Eurowizję, począwszy od eliminacji krajowych zwanych Melodifestivalen. Występy artystów są komentowane podczas licznych 'fika', a wszelkie objawy niezrozumienia tej fascynacji spotykają się tutaj z pobłażliwym uśmiechem. "Tak, tak. Pewnie u Was w tej Polsce nawet nie wiecie co to jest Eurowizja i jak wspaniały festiwal to jest. Oh , nie wiecie co tracicie. A wy w ogóle kiedyś występowaliście? Tak? O, a ile razy wygraliście?"  Tak mnie więcej wygląda typowy dialog przy kawie, gdy ośmielam się okazać swoje zdumienie co do popularności tego eventu w Szwecji. Proponuje tez nie wyśmiewać androgenicznego chłopaczka z różowymi włosami i w obcisłym białym kombinezonie, bo tak się składa, że to tutejszy idol i możecie narazić się na gniew tytanów.




Nie wypowiadajcie się także głośno o poziomie artystycznym Eurowizji. Słowo embarrassing i poor quality może spotkać się z oburzeniem, zwłaszcza, iż Szwecja wygrała zeszłoroczną edycje i jest z tego powodu bardzo dumna. Jak już nauczysz się pozytywnie wypowiadać na temat konkursu lub przynajmniej taktownie milczeć nadchodzi etap drugi, czyli umawianie się na wspólne oglądanieOtóż  przygotować się należy, iż dzień finału to trochę jak Euro w Polsce. Sama byłam świadkiem jak grupa hipsterskich hippisów grających  na gitarach i palących skręta, na 15 minut przed rozpoczęciem transmisji, grzecznie zebrała zabawki i ruszyła wspólnie przed telewizor. Ta przyjemność nie ominęła także mojej skromnej osoby. Po przeanalizowaniu za i przeciw stwierdziłam,   głupio zostać samej na podwórku przy grillu i ruszyłam potulnie za tłumem.  I teraz krótka relacja z moich wrażeń.  Głośno,  dyskotekowo,  świecąco i groteskowo. Chwilami miałam wrażenie, że oglądam rewię na lodzie czy inne tego typu widowisko. Ilość atrakcji na scenie w postaci półnagich tancerek i tancerzy, świateł  dymu, laserów  wybuchów i innych takich była tak ogromna, że skutecznie odwracała uwagę od meritum sprawy, czyli piosenki. I może słusznie, bo tutaj nie ma czym się chwalićOprócz Grecji, która chyba jako jedyna odstawała na plus pod względem muzycznym od reszty krajów,  wszystko inne zlewało mi się w jedną, elektroniczną papkę z twarzą 'ala' Britney Spears na czele.



 Muszę przyznać,  że reprezentantka Estonii, która była w ciąży -o czym dowiedziałam się od moich estońskich koleżanek-  zaśpiewała całkiem nieźle. Inaczej pisać nie mogę,  gdyż istnieje prawdopodobieństwo, że zaglądną na tego bloga :)



 Wszystko inne brzmiało i wyglądało dla mnie właściwie tak samo. Świadczyć o tym może moja konsternacja podczas odczytywania głosówOkazało się bowiem, że kompletnie nie kojarzyłam poszczególnych występów, gdy wymieniano po kolei kraje, które zdobywały największe ilości głosówWygrała Dania. Czy była najlepsza? Nie sadzę. Piosenka taka sobie, niczym się nie wyróżniająca  Wydaje mi się, że fakt iż piosenkarka przypominała młodziutką Shakirę mógł mieć istotny wpływ na glosowanie. 

Zresztą oceńcie sami:




Przynajmniej dziewczyna nie męczyła się w niebotycznie wysokich szpilkach :) 

Jak dla mnie spędzanie sobotniego wieczoru przed telewizorem w towarzystwie eurowizyjnych piosenek, nie jest tradycją wartą kultywowania. Podejrzewam jednak, że żyjąc w Szwecji, jeszcze nie raz może mi się przytrafić taka sobota, więc lepiej postaram się poszukać w sobie dużych pokładów tolerancji. Przyznać muszę, iż jestem dumna z Polaków za ich brak zainteresowania tym festiwalem i decyzję o wycofaniu się z konkursu dwa lata temu. Oczywiście dopuszczam, do siebie myśl, iż było to spowodowane niskimi wynikami w dotychczasowych edycjach, ale nieważne. Trzymamy się wersji że Polska bojkotuje taki mainstream. A co! EUROWIZJI MÓWIMY STANOWCZE NIE!

A na koniec wklejam występ reprezentanta Szwecji. A tak, żeby było troszkę patriotycznie :)





niedziela, 12 maja 2013

Szwedzkie Monte Carlo


Ostatnie dni w Szwecji były naprawdę słoneczne i pogodne. Z czeluści szafy wyciągnęłam krótkie szorty i sandały. Nie dało się też obejść bez okularów słonecznych. 9 oraz 10 maja są w Szwecji dla większości pracowników dniami wolnymi od pracy. A ponieważ w tym roku wypadły one w czwartek i piątek wiele osób ruszyło chętnie relaksować się na łonie przyrody. My także postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę. Wybraliśmy za cel podróży wyspę Vaxholm. Vaxholm to małe nadmorskie miasteczko, mieszczące się na wyspie, położone w odległości ok. 30 km od Sztokholmu. Można się tak dostać zarówno samochodem, promem jak i autobusem miejskim. Nazwa  wywodzi się od Zamku Vaxholm wybudowanego w 1549 roku, w pobliżu którego Gustaw I Waza założył w 1558 roku miasto. W chwili obecnej miejsce to uznawane jest przez mieszkańców Sztokholmu jako najpopularniejsza miejscowość letniskowa. Wielu z nich ma tam swoje letnie domki czy cumuje łódkami i jachtami. Serce miasta bije w porcie, gdzie wzdłuż promenady usytuowane są kafejki, restauracje czy małe sklepiki. W słoneczny dzien Vaxholm jest naprawdę niezwykle urokliwym miejscem, na pewno wartym odwiedzenia. Z portu na wyspie wypływają promy na  sąsiednie wyspy, więc wycieczka może się przedłużyć nawet do kilku dni.  Moją uwagę zwróciła oczywiście moda uliczna. Chwilami miałam wrażenie, że spaceruję ulicami Monte Carlo czy Cannes. Wysublimowany causal- wakacyjny styl królował wśród szwedzkich wczasowiczów, a ekskluzywne metki biły po oczach. Ten letni szyk mieszał się z zupełnie luźnym podejściem do mody szwedzkich emerytów, którzy spokojnie przechadzali się po uliczkach czy promenadzie i zażywali kąpieli słonecznych. Ja polecam lodziarnie na rogu przy promenadzie, niestety nazwy nie pamiętam. Jednak długość kolejek mówi sama za siebie więc nie powinniście mieć większego problemu ze znalezieniem tego miejsca  Ja na pewno tam wrócę! W ciągu pół godziny mogę się przenieść w zupełnie inny wakacyjny, nadmorski klimat i wcale nie muszę lecieć do Monte Carlo :-) I to właśnie lubię!




Lodziarnia na rogu









środa, 1 maja 2013

Noc Walpurgii



Wczoraj, 30 kwietnia, byłam na największym ognisku ever! Stos gałęzi mierzył jakieś 3 metry, a płomienie buchały jeszcze wyżej. O czym mowa? O Nocy Walpurgii. Przytoczę Wam teraz, krótką genezę tego obrządku:
"Noc Walpurgii* (WalpurgaWalpurgisWalpurgisnacht, gł. Wałpora) – u dawnych Germanów noc zmarłych, złych duchów. W Europie najczęściej kojarzona jest jako sabat czarownic odbywający się na górze Brocken w noc z 30 kwietnia na 1 maja, którego obchodom przewodziła bogini śmierci Hel.
Nazwa tego święta pochodzi od św. Walburgi, która była zakonnicą w Devon - pomagała potem św. Bonifacemu, który nawracał Niemcy na chrześcijaństwo i zmarła w 777W Niemczech kojarzono Noc Walpurgii  z czarownicami, które zbierały się na Hexenplatz (Plac Czarownic), by wyruszać stamtąd na miotłach na orgie urządzane na szczycie Brocken. Tradycja nakazywała zatem rozpalanie wielkich ognisk, zwłaszcza na wierzchołkach wzniesień, by odstraszać czarownice i duchy. 
W czasach chrześcijańskich łączono wpływy starej wiary z nową religią – na domach rysowano kredą krzyże, na podłodze układano skrzyżowane miotły. Przez miasta przeciągały procesje mieszkańców, starając się robić możliwie dużo hałasu, co miało odstraszać złe duchy."

W obecnych czasach zwyczaj rozpalania ognisk pozostał ważną tradycją w Szwecji. Zmieniło się jednak znaczenie tego obrządku. 30 kwietnia Szwedzi symbolicznie żegnają zimę i witają wiosnę. Ogniska palą się dosłownie wszędzie. Każda dzielnica organizuje swój lokalny event, który jest jednocześnie okazją do zacieśnienia relacji z sąsiadami, a także często początkiem całonocnej imprezy. 1 maja bowiem, to dzień wolny od pracy, co za tym idzie świętować można do rana. Dodatkową atrakcją jest fakt, iż dla studentów symbolicznie zaczynają się wakacje. Noc Walpurgii to de facto data zakończenia wszystkich egzaminów na uczelniach. By uczcić ten moment studenci zakładają białe czapki i śpiewają pieśni. Ja akurat żadnego studenta nie spotkałam przy ognisku, ale widziałam takowych w Internecie. Dzięki tej imprezie miałam natomiast możliwość oglądnięcia sobie całej społeczności dzielnicy, w której obecnie mieszkam. To rzeczywiście budujące zobaczyć tylu sąsiadów, którzy całą zimę nie wyściubiali nosa z domu. Okazało się też, że co najmniej 50 % zgromadzenia stanowiły dzieci, począwszy od niemowlaków, a skończywszy na nastolatkach. Atmosfera była zatem zupełnie prorodzinna.  Oprócz samego ogniska miały miejsce także imprezy towarzyszące dla dzieci, jarmark oraz występy chóru. Dorośli pili browary, a dzieci jadły cukierki i wszyscy wydawali się być ukontentowani swoim towarzystwem. Koniec imprezy zwieńczył pokaz sztucznych ogni. W mojej ocenie ta Szwedzka tradycja jest całkiem interesująca, zwłaszcza, że podobnych mini imprez w tym samym czasie w Sztokholmie odbywało się kilkadziesiąt. No i widok tak ogromnego ogniska naprawdę robi wrażenie. Szkoda tylko, że temperatura spadła poniżej 5 stopni i założenie trampek przestało się wydawać dobrym pomysłem. No i kiełbasek brak....

* Źródłó: Wikipedia