piątek, 22 lutego 2013

Zimowy spacer

Wczoraj wybrałam się na spacer. Skierowałam się nad jezioro Flaten, ponieważ chciałam sprawdzić jak wygląda zimą. W ciągu godziny nie spotkałam nikogo. Czułam się jak jedyna osoba na Ziemi. Wokół mnie był tylko śnieg i cisza. W sam raz jeżeli chcesz odpocząć od wszystkiego. Bardzo się cieszę, że to cudowne miejsce jest w odległości zaledwie 20 minut od mojego mieszkania. To niesamowite, że w jednej chwili z miejskiego zgiełku można się przenieść w zupełnie inny świat.
Aaaa, odkryłam, że na jeziorze został przygotowany tor do jeżdżenia na łyżwach. Podobne tory zauważyłam też w innych miejscach w mieście. W Sztokholmie każdy nawet najmniejszy zbiornik wodny jest zimą przekształcany w lodowisko. Także w centrum miasta jest wiele małych ślizgawek. A poza centrum długie i szerokie tory na jeziorach i stawach. Wszystko przygotowane przez służby miejskie i dostępne za darmo :) Zresztą Szwedzi lubują się w sportach zimowych. Nasza Justyna Kowalczyk jest w Szwecji bardzo dobrze znana i wielbiona, a poza tym co drugi Szwed posiada narty biegowe i w każdej wolnej chwili ich używa. Na szczęście żeby pojeździć nie trzeba jechać w góry czy poza miasto. W samym Sztokholmie jest tyle zielonych terenów i rezerwatów, że wystarczy wsiąść w metro i 20 minut później jesteś już na miejscu. Ja nawet w metro nie muszę wsiadać. Rezerwat mam dokładnie na przeciwko mieszkania. Tylko nart jeszcze brak....

czwartek, 21 lutego 2013

David LaChapelle

TEN POST ZAWIERA TREŚCI PRZEZNACZONE DLA DOROSŁYCH.

Sztokholm jawi się, jako miasto gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Ja ostatnio postanowiłam skupić się na artystycznej części życia miejskiego. Wraz z moim D. Wybraliśmy się do Fotografiska. Co kryje się pod tą ‘tajemniczą’ nazwą? Mowa tutaj o muzeum Fotografii. To była nasza druga wizyta w tym miejscu i za każdym razem wrażenia mamy naprawdę znakomite. W chwili obecnej w muzeum ma miejsce wystawa fotografii Davida LaChapelle. 

LaChapelle to artysta odkryty przez samego Andy Warhola, który zaproponował mu pierwszą pracę w Interview Magazine. Jego talent szybko został doceniony przez resztę środowiska artystycznego i nie tylko. Wkrótce LaChapelle pracował dla takich magazynów jak Italian Vogue, French Vogue, Vanity Fair, GQ, Rolling Stone fotografując gwiazdy show biznesu znane na całym świecie. Przed jego obiektywem stali m.in.Tupac Shakur, Madonna, Amanda Lepore, Eminem, Philip Johnson, Lance Armstrong, Pamela Anderson, Lil’ Kim, Uma Thurman, Elizabeth Taylor, David Beckham, Paris Hilton, Jeff Koons, Leonardo DiCaprio, Hillary Clinton, Muhammad Ali, Britney Spears. Był także twórcą teledysków takich gwiazd jak Christina Aguilera, Moby, Jennifer Lopez, Britney Spears, The Vines Florence and The Maschine czy No Doubt.* Pomimo fascynacji popkulturą, jego prace poruszają jednak szersze spektrum tematów, co można zaobserwować zwiedzając wystawę w Fotografiska.
Muszę przyznać, że prace LaChapella zrobiły na mnie ogromne wrażenie i rzeczywiście widać tutaj spory wpływ Studia 54 i samego Andy Warhola. Są surrealistyczne i wręcz krzyczą całą gamą żywych kolorów. Ich kontrowersyjna tematyka oscyluje wokół spraw często wrażliwych dla społeczeństwa, ale z pewnością mających odzwierciedlenie w rzeczywistości XX oraz XXI wieku. Ikony popkultury przechodzą przez proces zniekształcenia bądź wyostrzenia ich sztandarowych przymiotów. LaChapelle nie boi się sięgać po postaci, które na dobrą sprawę jawią się nam jako marnej jakości papka popkulturowa. Zresztą same słowo pop niesie za sobą ambiwalentne odczucia. Zazwyczaj kultura masowa kategoryzowana jest jako produkt nic nie wart z artystycznego punktu widzenia. Tym ciekawsze wydaje się spojrzenie LaChapella na show biznes. Moim zdaniem pokazuje on, że ze wszystkiego można zrobić sztukę.   Wszystko zależy od spojrzenia na dany podmiot czy przedmiot. Interesujący w jego pracach jest także motyw religijny. Postać Chrystusa przewija się przez wiele fotografii. Artysta pokusił się nawet o pop kulturowe interpretacje słynnych scen biblijnych takich jak np. Ostatnia wieczerza. Także inne jego fotografie w sposób mniej lub bardziej bezpośredni odnoszą się do zagadnień religijnych. Zauważyć możemy pewne fascynacje artysty tematyką Apokalipsy. Została ona przedstawiona na wiele rożnych sposobów i w wielu rożnych kontekstach. Uwagę zwraca obraz z biskupem bądź papieżem, który siedzi na kopcu złota, a jego dłonie są zakrwawione. Zastanawiam się, czy w naszym kraju mogłaby mieć miejsce podobna wystawa, biorąc pod uwagę nastroje społeczne związane z Katolicyzmem. Obawiam się niestety, że mógłby powstać negatywny szum medialny, a niektóre prawicowe środowiska z pewnością okrzyknęłyby taką wystawę jako manifest obrażający ich uczucia religijne. A szkoda….Pomimo kontrowersyjnej formy LaChapelle ma sporo do przekazania i warto  pokusić się o chwilę refleksji oglądając jego prace. Serdecznie polecam!


























środa, 13 lutego 2013

Tłusty wtorek

Polacy mają swojego śledzika, a Szwedzi swoje semlory. O czym mowa? O Tłustym Wtorku. Ostatni dzień przed Wielkim Postem Szwedzi zdecydowali się świętować na słodko. Królestwo śledzi, porzuciło rybne tradycje i skupiło się na zlizywaniu kremu z drożdżowych bułeczek z kardamonem. Ja także się skusiłam na słynne szwedzkie ciastko zwane Semla. Jakie wrażenia? Jeżeli czytaliście moje poprzednie posty o słodyczach wiecie już zapewne, że nie znoszę kardamonu w wypiekach. Póki co zdania nie zmieniłam, także semlory nie otrzymają ode mnie kulinarnego orderu. Ponieważ jednak wypiek ten stanowi pewnego rodzaju ciekawostkę i w smaku jest rzeczywiście dosyć wyjątkowy, postanowiłam pochylić się nad tematem i napisać o tym krótkiego posta.
Filmik poniżej, to krótki reportaż z kuchni. Dzięki tej Pani, którą znalazłam na You Tube macie okazję nauczyć się jak upiec semlory, a także przyswoić parę szwedzkich słówek. Nie proście mnie o tłumaczenie, bo moja znajomość języka nadal jest na poziomie, o którym nie warto nawet dyskutować,więc niestety za tłumaczenie się nawet nie biorę. No ale nie martwcie się. Są przecież obrazki! :) Dacie radę. 




I jak? Szwedzki jest taki rozkoszny, prawda?
Postanowiłam Wam troszkę ułatwić, a żeby być tak zupełnie w porządku w prawach autorskich to zamieszczę po prostu linka do popularnego bloga kulinarnego, na który zresztą często zaglądam. Tam znajdziecie wersję polską przepisu i dzięki temu być może ktoś z Was zdecyduje się upiec semlory w domu. 


Ja natomiast zamieszczę kilka zdjęć z wczorajszej degustacji. Jak wspomniałam już wcześniej, na mnie to ciastko nie robi wrażenia. Jest słodkie (tak, wiem, słodycze są słodkie, ale semla wywołuje u mnie mdłości), kardamonowe (ble!) i brudzi nos kremem (choć to akurat jest całkiem zabawne). Swoją drogą ciekawa jestem czy Pani Kwaśniewska poradziłaby sobie z jedzeniem tego wypieku. Ptysia rozłożyła na części pierwsze, a Semla w sumie z wyglądu przynajmniej podobna. A może ktoś z was ma pomysł jak dama powinna jeść to ciastko? :) Zapraszam do prezentacji swoich pomysłów. Nagroda główna to moje uznanie. Myślałam o sprezentowaniu tytułowego ciastka, ale obawiam się, że po podróży przez morze mogłoby zmienić swoją postać rzeczy :)
Smacznego!







niedziela, 10 lutego 2013

Party

W sobotę ubrałam się ładnie i wyszłam z domu celem spożycia alkoholu i dobrej zabawy. Czyn taki potocznie zwany jest 'imprezą'. Moja towarzyszka Linda, Niemka, z pochodzenia Estonko-Tunezyjko-Szwedka towarzyszyła mi w tym przedsięwzięciu. Linda zresztą towarzyszy mi ostatnio dosyć często, ale o tym innym razem. Jako, iż jesteśmy w Szwecji gdzie drink w barze kosztuje fortunę, roztropna Niemka i dobrze zaopatrzona Polka zdecydowały się na rozpoczęcie imprezy domowym starterkiem. W związku z powyższym, dzierżąc dzielnie w ręku żubrówkę wygrzebaną z naszych zapasów, ruszyłam na Södermalm, gdzie mieszka Linda. Po pierwszym drinku zdecydowałyśmy rozszerzyć towarzystwo o parę Węgrów mieszkających nieopodal Lindy. I znowu dzierżąc w ręku Żubrówkę i do tego sok jabłkowy, żelki Haribo oraz Chokladbollar ruszyłyśmy w stronę Mariatorget. Nora i Daniel okazali się być bardzo sympatyczni, ich mieszkanie i rybki również. Już na wstępie Nora wydała dziki okrzyk radości na widok Bison Grass Vodka i uraczyła nas rzewną opowieścią jak to wraz z koleżanką pojechały do Krakowa i tam na Kazimierzu upiły się "Ziubrowka". Pomyślałam wtedy, dogadamy się. Daniel nie pozostał dłużny i wyciągnął na stół swoje skarby. Była to jakaś nalewka ziołowa, tradycyjny węgierski trunek, który w smaku okazał się być wysoko procentowym syropem na kaszel. Okazało się, że nasi nowi znajomi mają szerokie międzynarodowe horyzonty, gdyż zaraz za nalewką pojawiły się wódki z Rosji. Well....Przedziwna mieszanka Niemcy, Polska i Węgry przy jednym stole piją rosyjską wódkę. Brakowało mi tam trochę Austriaków, ale popracujemy nad tym. Plan był taki, że po krótkim starterze wyruszamy w miasto celem poznawania nowych fajnych ludzi. Cel jednak nie został osiągnięty. Jak zasiedliśmy do stołu w okolicach 21.00 tak odeszliśmy od niego w okolicach 2.00. Na koniec dodam, że słynne powiedzenie Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki ( węg. Lengyel, Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát) jest zupełnie prawdziwe i znane także wśród Węgrów. Był tylko jeden moment, który wywołał konsternację i lekkie zażenowanie. Gdy zapytano mnie czy my Polacy naprawdę uważamy, że prezydenta Kaczyńskiego zamordowano. W tym momencie naprawdę nie wiedziałam jak odpowiedzieć. Pomyślałam sobie, że nie mogę powiedzieć NIE, mimo, iż bardzo tego chciałam. Mimo, iż w to wierzę i staram się myśleć racjonalnie. Nie mogłam tak odpowiedzieć, bo jest jeszcze ta spora część społeczeństwa, która jest przekonana, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Nie mogę tego zignorować, skoro takie informacje docierają do innych krajów. Z drugiej strony było mi też trochę wstyd, że nie mogę powiedzieć NIE i że muszę odpowiadać na to pytanie. Na szczęście szybko odeszliśmy od tego tematu i wróciliśmy do lekkiej i przyjemnej rozmowy. Jestem  przekonana, że jeszcze nie raz spotkamy się w tym gronie i cieszę się, że poznałam moich pierwszych Węgrów, którzy okazali się być tak pomocni i sympatyczni.

sobota, 9 lutego 2013

EKO kosmetyki

W dzisiejszym poście coś dla Pań. Mężczyzn również  zapraszam, w końcu każdy może czerpać przyjemność z aromatycznej kąpieli. Z doświadczenia jednak wiem, że  kolorowe mydełka i pachnące kosmetyki wzbudzają w Panach odczucia ambiwalentne. Ostatnio odkryłam nową markę. Jej nazwa brzmi LUSH. Zaglądnęłam na stronę internetową producenta i okazuje się, że nie mają filii w Polsce. Oczywiście pewnie znacie podobnego typu sklepy, które potocznie zwane są mydlarniami, jednak LUSH to coś więcej. 

Ideą firmy jest produkowanie kosmetyków hand-made, tylko z organicznych składników, fair trade oraz nie testowanych na zwierzętach. Dodatkowo Lush prowadzi działalność promocyjno-informacyjną związaną z tymi ideami. Produkty są zawsze świeże i każdy klient jest informowany kiedy zostały zrobione, a także kiedy mija termin ich ważności. Do produkcji używane są tylko składniki roślinne. Poniżej możecie oglądnąć krótki filmik na temat firmy oraz produkcji tych kosmetyków.


Pomimo eko atmosfery same produkty wyglądają wręcz uroczo. Są kolorowe, radosne i pachnące. Design sklepu bazuje na prostocie. Drewniane meble i stonowane barwy są znakomitym tłem dla ogromnej gamy kolorów, którą tworzą mydełka, kulki kąpielowe, szampony, kremy itp. Muszę przyznać, że niektóre artykuły wyglądały tak apetycznie, że przypominały raczej cukierki, a sam sklep przywodził bardziej na myśl dział ze słodyczami, aniżeli mydlarnię. Minusem natomiast dla mnie był  przytłaczający zapach. Każdy z osobna oczywiście przyjemny, natomiast w połączeniu ze sobą tworzył 'kosmetyczny zaduch', a  ja osobiście nie mogę długo przebywać w takim miejscu. No ale cóż, tak już bywa w perfumeriach, drogeriach i mydlarniach.





Kolejnym minusem może być także cena. co prawda nie jest zaporowa, ale może nie każdy będzie miał ochotę wydać 25 zł na kulkę do kąpieli. Cenę podaję oczywiście po przeliczeniu z koron szwedzkich. Nie mam pojęcia jak przedstawia się oferta Lush w innych krajach. Być może jest sporo taniej? 
Ja na próbę kupiłam musującą bombę do kąpieli o zapachu owoców leśnych. Nuta zapachowa moim zdaniem daleko odbiegała od zakładanego planu. Przyjemny aromat, ale żadnych jagód czy tym podobnych w nim nie wyczułam. Jak wcześniej wspomniałam bomba kosztowała oryginalnie 50 koron (25 zł), ja natrafiłam jednak na SALE i kupiłam dwie w cenie jednej :).
Bombę oczywiście już wypróbowałam. Wrażenia?
1. Nie musuje tak spektakularnie jak się tego spodziewałam. Ale być może miałam zawyżone oczekiwania. W końcu to nie laboratorium chemiczne :)
2. Zapach intensywny i utrzymuje się wyraźnie podczas całej, długiej kąpieli.
3. Kulka barwi wodę, co z jednej strony jest sympatyczne, zwłaszcza jeżeli stosujesz to do kąpieli dla Twojej pociechy. Z drugiej strony trzeba się przygotować na kolorowe ślady w wannie, także CIF też się przyda :)
4. Kulka nie tworzy żadnej piany i nie ma właściwości myjących. Nie zauważyłam, żeby w jakikolwiek sposób działała na moją skórę. Nie poczułam nawilżenia, ale też nie podrażnia. 
5. Jedna bomba=jedna kąpiel.

Ogólne wrażenia z kąpieli były pozytywne, jednak zaznaczam, że w przypadku tego produktu chodzi tu raczej bardziej o odczucia estetyczne i zapachowe, aniżeli pielęgnacyjne.
Poniżej zamieszczam filmik z wanny :)



Podsumowując, LUSH z pewnością mnie zaciekawiło. Swoim pomysłem, designem oraz ideami, które przedstawiają światu. Podoba mi się trend ekologiczny, to że kosmetyki są robione ręcznie i że tak dużą uwagę zwraca się na dobór składników, a także źródło ich pochodzenia. Przede wszystkim jednak zawsze będę zwolennikiem marek, których kosmetyki nie są testowane na zwierzętach. Za to LUSH należy się ogromny plus. Sądzę, że nie raz wrócę do tego sklepu i z przyjemnością przetestuję kolejne kosmetyki i gadżety kąpielowe. A wtedy na pewno to dla Was opiszę :) 


















sobota, 2 lutego 2013

Bolesna lekcja


Obowiązkowym punktem dnia dla każdego Szweda jest przerwa kawowa. Czasem nawet dwie. Jej szwedzka nazwa brzmi fika. Nie ficka, bo to oznacza kieszeń, ani flicka, bo to oznacza dziewczynkę. Ja zdążyłam już popełnić te dwa błędy i uwierzcie mi, mina Szweda, którego się pytasz czy idzie na dziewczynkę, bezcenna. Do kawy zazwyczaj musi być ciasteczko. Jak już wspomniałam kardamon rządzi, więc zazwyczaj w moim przypadku kończy się tylko na kawie. Ale wczoraj było inaczej. Wczoraj pojawiła, się ta oto piękna babeczka, upieczona przez moją koleżankę Anneli, na pożegnanie, gdyż to ostatni dzień jej pracy był. Muszę przyznać, że była przepyszna. Babeczka, nie Anneli. Ale nie o babeczkach chciałam tak naprawdę napisać. To co mnie skłoniło do napisania posta to ZASADY.
W biurze, w którym pracuję, znajduje się ogromna kuchnia z jadalnią. W tej kuchni znajdują się dwie duże lodówki. Jedna jest przeznaczona na rzeczy prywatne. Przed włożeniem prowiantu należy go podpisać swoim imieniem. W celu tym zostały nawet udostępnione specjalne naklejki i mazak. Druga lodówka służy natomiast do prowiantu wspólnego. Zazwyczaj więc stoi pusta (za wyjątkiem mleka, którego zapas starczyłby dla pułku wojska). Czemu o tym piszę? Bo sprawa z lodówkami i ich użytkowaniem to jest jedna z ZASAD,  a ja już teraz wiem, że stereotyp Szweda, który ślepo podąża za zasadami i nie przyjmuje, żadnych odstępstw i przypadków wyjątkowych od reguły, nie wzięła się znikąd. Otóż po porannej fice został nam jeszcze cały talerz babeczek, a ponieważ czekała nas jeszcze fika popołudniowa zgodnie uradziłyśmy, że warto zostawić je sobie na później. Ponieważ w lodówce na prowiant prywatny nie było jednak zbyt wiele miejsca (zazwyczaj jest ona zapchana dosłownie po  brzegi), postawiłam talerz w lodówce wspólnej i położyłam na nim ogromną kartkę z napisem PRIVATE. No i zgadnijcie co się stało? Gdy po południu otworzyłam lodówkę by sięgnąć po babeczki okazało się, że 
1. kartka z napisem PRIVATE zniknęła w tajemniczych okolicznościach
2. większość babeczek zresztą też
3. do talerza przyklejona była kartka z napisem 'varsågod' co w dosłownym tłumaczeniu oznacza: proszę bardzo, śmiało...
4. kartka była przyklejona taśmą klejącą, co oznacza, że czyn ten został popełniony z premedytacją, a nie w afekcie.

Takim to sposobem nauczyłam się, że w Szwecji zasad trzeba przestrzegać inaczej ktoś zawsze zje Twoje babeczki.