poniedziałek, 3 grudnia 2012

Gdy zgasną światła


To, na co czekałam z pewną dozą nieśmiałości, przeplatanej ciekawością i podszytej strachem, wreszcie nastąpiło. O czym mowa? O szwedzkiej zimie. W dniu dzisiejszym na zewnątrz panuje temperatura 20 stopni poniżej zera. Jest tak zimno, że klamka w drzwiach wejściowych do mieszkania jest upiornie lodowata. Mówię tutaj o klamce od wewnętrznej strony drzwi. Myślę, że to pewnego rodzaju symboliczny sygnał ostrzegawczy, który pojawia się w ostatniej chwili przed wyjściem, po to by uzmysłowić nam, że opuszczenie mieszkania wiąże się z  ogromnym ryzykiem. Ja jednak pewne obowiązki mam, a co za tym idzie rano dzielnie wyruszyłam do pracy. Po wyjściu z mieszkania mym oczom ukazał się przepiękny widok! Cały świat oszroniony! Śniegiem oblepione było dosłownie wszystko. Żadnego błota, chlapy czy kałuży, które zazwyczaj zadają kłam wszelkim hasłom reklamowym naszych zimowych butów. Jedyne 100 % nieprzemakalne obuwie jakie znam to ciągle tylko i jedynie kalosze. Ale ten problem już mnie nie dotyczy, bo szwedzka zima sprawia, że zamarza dosłownie wszystko. Po chwili patrzenia miałam wrażenie, że również moje gałki oczne. Doszłam jednak do wniosku, że moje oczy „żyją” i patrzą nadal i odetchnęłam z ulgą wypuszczając z ust ogromny obłok pary. 
        Ruszyłam w drogę i jedną z pierwszych obserwacji, które poczyniłam, to fakt, iż chodniki są posypane żwirem. Nie piaskiem ani solą, ale grubym czarnym żwirem. Pomyślałam, że to dziwne, no ale przecież Szwedzi wiedzą co robią, prawda? Nie jedną zimę „przeżyli”, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przynajmniej moje buty nie będą ulegać rozkładowi pod wpływem żrącego działania soli. Zadowolona z odkrycia tego faktu, postanowiłam przejść na drugą stronę ulicy. Wtem moim podeszwom ukazał się LÓD. Nastąpiło potężne zachwianie równowagi. Machając gwałtownie rękoma próbowałam uzyskać tzw. status quo, co też po chwili na szczęście dla moich innych części ciała, udało się. Skąd ten lód? Oczywiście pytania nie należy odczytywać dosłownie…Chodziło tu raczej o ogólny obraz sytuacji, związany z porównaniem kondycji chodnika z tą na jezdni. Otóż póki co nie napotkałam ulicy, która byłaby posypana żwirem, piaskiem, solą czy jakąkolwiek inna substancją ułatwiającą korzystanie z jej powierzchni. Po głębszej analizie doszłam do wniosku, że może żwir odpryskiwałby i niszczył samochody. W sumie rozumiem, że rząd szwedzki mógłby sobie nie poradzić z dużą ilością pozwów o odszkodowanie od swoich obywateli, w związku z tym milcząco zaakceptowałam sytuację, powtarzając w myślach jak mantrę: uważaj gdy wchodzisz na jezdnię!   
      Druga poczyniona przeze mnie obserwacja to, rowery pokryte śniegiem. Jest ich całe mnóstwo! Gdzie poszanowanie dla swojej własności? Nie wiem. Ale najwyraźniej trzymanie rowerów zimą przypiętych do stojaka na zewnątrz to w Sztokholmie całkiem powszechna sprawa. Mój rower stoi jednak bezpiecznie w ciepłym mieszkanku, co za tym idzie stwierdzam, ”co kraj to obyczaj” i kończę ten wątek z lekkim szokiem.
      Kolejna sprawa to zupełnie swobodny ruch uliczny. Zasada „zima zaskoczyła drogowców” w Szwecji nie ma racji bytu. Nie zauważyłam żadnych, ale to żadnych utrudnień z powodu śniegu i lodu na ulicach. Opony w samochodach zostały wymienione na zimowe już spory czas temu i pewnie ten fakt ma duże znaczenie dla sprawnej mobilności zmotoryzowanych mieszkańców. Ta sytuacja obrazuje  stosunek Szwedów do zasad i ich ogromną świadomość społeczną. Nikt nie czeka do ostatniej chwili, a także nie próbuje przetrzymać mrozów na oponach letnich z myślą „jakoś to będzie”. Poza tym istnieje przecież metro. Komu a zimno, ma kłopoty z autem czy wyjechaniem z podjazdu może całkiem sprawnie dostać się do pracy komunikacją publiczną.
     Na dzisiaj już koniec zimowych obserwacji, bo co za dużo to niezdrowo. Na pewno jednak wrócę jeszcze nie raz do tego wątku. Reasumując zima w Szwecji póki co wygląda przepięknie, wymaga noszenia bardzo ciepłej kurtki oraz najwyraźniej kompletnie nie paraliżuje mieszkańców miasta. Mało tego, Szwedzi wydają się zachwyceni, bo biały puszysty śnieg, który radośnie iskrzy w promieniach słońca to krajobraz nastrajający pozytywnie, w przeciwieństwie do buro szarej i smutnej listopadowej pogody. Idąc tym tropem, Ja też cieszę się z mroźnej i śnieżnej pogody i modlę się w duchu, żeby włączyli już prąd, który zniknął z całego osiedla jakieś 3 godziny temu. Jest to dosyć istotne, gdyż jak zdążyłam zauważyć w szwedzkich mieszkaniach wszystko jest zależne od prądu. Ogrzewanie, ciepła woda, kuchenka no i oczywiście Internet. Jeżeli jednak czytacie właśnie tego posta to znaczy, że wszystko dobrze się skończyło i właśnie popijam sobie gorącą herbatę w ciepłym mieszkanku i zapewne niedawno skończyłam zajadać przepyszny obiad…I kto śmie twierdzić, że w prawdziwym życiu nie ma happy endów? J






4 komentarze:

  1. Mukul, nawet nie wiesz ile frajdy mi sprawia czytanie twojego blogasa;-) zwlaszcza z prespektywy kilkuletniego pobytu w kraju...gdzie zima nie dociera! jak spadnie 5 cm sniegu to odwoluja autobusy /ktore i tak zyja swoim wlasnym, ale to zasluguje na swojego bloga.../, dzieci maja wolne od szkoly, a pracodawcy uruchamiaja procedure emergency day off;-)
    buziaki i keep up with the good job!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak tak, co kraj to obyczaj :) Za to wy chyba jesteście przyzwyczajeni do dużej ilości opadów deszczu, nie? Tutaj zdecydowanie nie ma co liczyć na day off. Buzka

    OdpowiedzUsuń
  3. W Polsce teraz też całkiem biało. Niestety sypią solą, która rani łapki naszej Muchy ;/

    OdpowiedzUsuń
  4. Skarpety psie jej nałożyć, ot co!

    OdpowiedzUsuń